Trzecia dekada XX wieku zapisała się w historii jako czas oddechu po I wojnie światowej. Można by powiedzieć: kilku oddechów, i to głębokich, bo na wielu polach dokonały się wówczas prawdziwe małe rewolucje. Od architektury (Bauhaus), przez wzornictwo przemysłowe, malarstwo i grafikę (art déco), muzykę (rozkwit europejskiego jazzu), po modę. W tej ostatniej zmiany w stosunku do wcale przecież nie tak dawnej belle époque, charakteryzującej się przepychem i wytwornością wielowarstwowych, przypominających rzeźby sukien, były na tyle radykalne, że śmiało można mówić, iż to właśnie w „złotych latach 20.” narodziła się nowoczesna moda. Co więcej, zaczęto ją traktować w kategoriach sztuki.
Wysoka, szczupła...
W Historii mody XX wieku Gertrud Lehnert o modzie lat 20. pisze tak: „Proste, klarowne linie, przejrzysta forma, racjonalna i praktyczna funkcjonalność, połączone z niebanalną estetyką, sprawiły, że jest ona – w rozmaitych wariantach – wciąż aktualna w modzie noszonej na co dzień albo też nieustannie powraca”. Prostota, funkcjonalność, estetyka, do tego dołączmy lekkość, nowoczesne wzornictwo, swobodę, komfort... i mamy gotowy zestaw kluczowych słów, którymi można by scharakteryzować ówczesne trendy w stylu ubierania się kobiet. Co istotne, nie tylko tych z wyższych sfer.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Wraz z nadejściem wojny kobiety musiały się odnaleźć w nowej rzeczywistości, która wymagała od nich dużo większej niż dotychczas samodzielności i niezależności. Gdy mężczyźni trafiali na front, to na ich barkach, z życiowej konieczności, zaczęła spoczywać odpowiedzialność za utrzymanie siebie i dzieci. Mogły i chciały pracować, z czasem w coraz bardziej „męskich” zawodach. Ten nowy rodzaj aktywności naturalnie wymusił zmianę sposobu ubierania się – na bardziej praktyczny, nieograniczający ruchów. Nie była to jednak jedyna przesłanka. Drugą, nie mniej (a może nawet bardziej?) istotną kwestią była kobieca samoświadomość, również ta dotycząca ciała. Ideałem urody była odtąd wysoka, szczupła chłopczyca z małym biustem i wąska w biodrach. Mówiło się nawet, że kobiety, niejako pozbawione swoich kształtów, „mężczyźnieją”.
Odzieżowa demokracja
Powiedzieć, że nagle porzucono wszystkie przedwojenne modowe trendy i tendencje, byłoby przesadą (odejście od tradycyjnego stylu epoki wiktoriańskiej w kierunku większej swobody, w tym w odkrywaniu ciała, nastąpiło już przecież w drugiej dekadzie XX wieku), nie będzie jej jednak w stwierdzeniu, że wszystkie dotychczasowe dążenia zostały w znaczący sposób zdemokratyzowane, w tym sensie, że odtąd modna mogła być dosłownie każda kobieta – i ta bogata, i ta z niższych klas społecznych – a to za sprawą nowych rodzajów techniki produkcyjnej, która pozwalała na wytwórstwo gotowej odzieży na masową skalę. Oczywiście, różnice społeczne wciąż były widoczne, istotnie przesunęły się jednak akcenty: aby odróżnić ubranie z fabryki od drogiej kreacji z domu mody, trzeba było mieć pojęcie o tkaninach, kroju i szyciu oraz zwracać uwagę na z pozoru niewidoczne detale. Podczas gdy projektanci preferowali jedwabie, aksamit i satynę, na potrzeby produkcji masowej stosowano tańsze tkaniny, w tym syntetyczne, np. wiskozę.
Reklama
Noszono się funkcjonalnie i swobodnie... czyli jak? W żurnalach z lat 20. królowały krótkie, niemal ostentacyjnie proste sukienki bez rękawów i z obniżoną talią, które ukrywały dosłownie wszystkie kobiece kształty, odkrywały za to łydki i nierzadko plecy. Lansowano wygodne spodnie (już nie ekstrawaganckie, jak jeszcze chwilę wcześniej), proste spódnice, lekkie sweterki i dzianinowe bluzki. Na stopach – charakterystycznie wycięte pantofle, na głowach – głębokie kapelusze przypominające klosze, z czasem coraz odważniej zdobione np. strusimi piórami. Włosy kobiety ścinały na krótko – na topie była krótka fryzura a la garçonne (podobno pomysłu Antoine’a – Antoniego Cierplikowskiego). To zresztą niejedyne nawiązanie do mody męskiej, bo tych w latach 20. było całe mnóstwo, nie wykluczając krojów i materiałów. (Na marginesie – moda męska w trzeciej dekadzie XX wieku także uległa sporej ewolucji, ale to już temat na inną opowieść). Porcelanowa biel skóry zaczęła ustępować eleganckiej opaleniźnie. Na ustach zagościła czerwień szminek, na paznokciach – czerwony lakier, w sklepach pojawiły się ogólnodostępne tusze do rzęs, podkłady i cienie do powiek.
Gdy mowa o funkcjonalności, warto zaznaczyć, że „nowoczesne” stroje, abstrahując od wygody noszenia, miały jeszcze jedną zaletę: łatwo się je przechowywało i nie sprawiało wielkich problemów utrzymywanie ich w czystości. Dla nas to oczywiste, wówczas – stanowiło pewne novum, w porównaniu do tego, z czym musiały się zmagać kobiety przed erą sufrażystek.
Sport i folklor
Niebagatelny wpływ na sposób ubierania się miały sport i rekreacja – skoro kobiety grały w tenisa, golfa, jeździły na nartach, rowerach i prowadziły samochody, również do tych aktywności potrzebne były stosowne stroje. Rzecz jasna, także wygodne i niewpływające na swobodę ruchów, co często przekładało się na ich elegancję (tudzież jej brak). Odzież przeznaczona do rekreacji z czasem zaczęła wkraczać „na salony” – swoje kolekcje tego typu ubiorów tworzyli niemal wszyscy szanujący się krawcy.
Reklama
Wiele do powiedzenia w kwestii trendów miały gwiazdy ówczesnej popkultury – music-hallu (teatru rewiowego) czy kina. Nic dziwnego, że kobiety chciały się nosić jak ich idolki: Greta Garbo, Joséphine Baker czy Dolly Sisters. Na dancingach tańczono black bottom i charlestona, a to wymagało odpowiedniej garderoby. Tak zwane flapper dresses, szyte z lekkich tkanin, często przeplatanych metaliczną nicią, charakteryzowały się prostym krojem z błyszczącymi „zębami” na wysokości kolan, które miały podkreślić dynamiczne ruchy w tańcu. Błyszczały także obcasy eleganckich czółenek.
We wzornictwie garściami czerpano nie tylko z egzotyki, z kultur Chin i Japonii, lecz także z bogactwa folkloru m.in. kultur wschodnioeuropejskich. Było to prawdziwe pole do popisu dla artystów, gdyż proste kroje strojów pozwalały na eksperymenty nie tylko z tkaninami jako takimi, które zdobiono na przeróżne sposoby, lecz także m.in. z dodatkami, które dodawały ubiorom unikalnego charakteru. Przypomnijmy, że lata 20. to czas panowania w szeroko pojętym wzornictwie art déco, stąd na ówczesnej odzieży nietrudno znaleźć wzory geometryczne. W designie nawiązywano także do motywów z codzienności, takich jak samoloty czy koła zębate.
Paryski szyk
Stolicą mody przed stu laty był bez wątpienia Paryż, w którym działała cała śmietanka ówczesnych kreatorów mody (to tam właśnie w 1925 r. miała miejsce Wystawa Sztuk Dekoracyjnych, podczas której ukazano światu najważniejsze osiągnięcia paryskich projektantów). A gdyby przyszło nam wybrać postać, która odegrała największą rolę w świecie ówczesnej mody (jeśli nie mody w ogóle!), wybór padłby najpewniej na Coco (właściwie Gabrielle) Chanel. Swoimi nowatorskimi pomysłami i trafnymi spostrzeżeniami ur. w 1883 r. Francuzka wzniosła projektowanie ubiorów na wyższy poziom. Świat mody zawdzięcza jej nie tylko ikoniczną „małą czarną” (stworzoną w 1926 r.), lecz także szereg innych projektów, które na stałe weszły do codziennego stylu kobiet, począwszy od... spodni, marynarek i koszul, czyli elementów z garderoby typowo męskiej, przez tzw. kostium chanelowski, po charakterystyczne marynistyczne paseczki i spopularyzowanie czerni jako koloru, który nadaje się do noszenia na co dzień. „Moda przemija, styl pozostaje” – mawiała Chanel, która w projektowaniu kierowała się zasadą: im mniej, tym lepiej. Wciąż jednak elegancko i z klasą.
Chanel nie było jedynym głośnym nazwiskiem w świecie mody sprzed stu lat. Swój kunszt prezentowali wówczas także tacy projektanci, jak m.in.: Jeanne Lanvin, Madeleine Vionnet, nazywana architektem mody (to ona spopularyzowała skośne cięcie tkanin), Paul Poiret, Jean Patou, Lucien Lelong i jedyny Brytyjczyk w tym gronie Edward Molyneux. Nieco później i my mieliśmy swoją „Madame Chanel” – Jadwigę Grabowską, która zrewolucjonizowała świat polskiej mody na przełomie lat 50. i 60. O niej jednak – innym razem.