Gdybym nie urodził się Włochem, to chciałbym być Polakiem – tak mawiał ks. Alojzy Orione, człowiek o niezwykłej energii, nieposkromionej determinacji i wielkim sercu. Urodził się 23 czerwca 1872 r. w Pontecurone, niewielkiej miejscowości w północnych Włoszech, w rodzinie robotniczej, gdzie każdy dzień był walką o lepsze jutro. Nie należał do tych, którzy pozostają obojętni na potrzeby innych. Dorastając w ubogiej rodzinie, w której każdy grosz miał ogromną wartość, od najmłodszych lat wiedział, co znaczą ciężka praca i wyrzeczenia. Już jako chłopiec uczył się, że życie wymaga siły, wytrwałości i gotowości do pomocy innym.
Reklama
Jego dzieciństwo upływało pod znakiem pracy fizycznej – pomagał ojcu przy brukowaniu dróg, codziennie zatem stykał się z trudem, który budował w nim nie tylko pokorę, ale też determinację. Mimo że miał w sobie wiele ciepła, nie brakowało mu silnego temperamentu. Był porywczy, pełen emocji i nie godził się na niesprawiedliwość. Kiedyś, gdy zobaczył odpoczywających w słońcu dostojników, chwycił kij i zaczął wzniecać tumany kurzu, wykrzykując, że w tym czasie powinno się pracować, a nie leniuchować. Był człowiekiem, który nie tylko mówił – ale działał bez względu na konsekwencje. Nie bał się ryzykować, rezygnować z własnych wygód czy stawać w obronie pokrzywdzonych. W jego życiu nie było miejsca na obojętność, a każdy dzień był okazją do tego, by coś zmienić, komuś pomóc, okazać serce i dać nadzieję.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Droga do kapłaństwa i posługa najuboższym
Droga Alojzego Orione do stanu duchownego nie była usłana różami. Pochodził z ubogiej rodziny i już jako dziecko musiał ciężko pracować. Choć jego ojciec nie przejawiał szczególnej religijności, matka Karolina zaszczepiła w nim głęboką wiarę i hart ducha. Był chłopcem porywczym, o silnym temperamencie, co sprawiało, że nie bał się mówić tego, co myślał, nawet wobec osób stojących wyżej w hierarchii społecznej. Jego pierwsze kroki na drodze do kapłaństwa prowadziły przez zgromadzenie franciszkanów, jednak to u salezjanów odnalazł prawdziwego mistrza duchowego – ks. Jana Bosko. Był jednym z jego ostatnich uczniów i podobno tak bardzo chciał, aby Jan Bosko wyzdrowiał, że ofiarował swoje życie w jego intencji.
Reklama
Po kilku latach uznał, że jego powołanie leży gdzie indziej, opuścił więc zgromadzenie salezjanów i wstąpił do seminarium diecezjalnego w Tortonie. Mimo trudności finansowych, a także własnej niepokornej natury, która nieraz wystawiała go na próby, ukończył studia i w 1895 r. przyjął święcenia kapłańskie. Nie chciał jednak ograniczać się do zwykłej posługi parafialnej. Już jako kleryk dostrzegał, jak wielu ludzi żyje na marginesie społeczeństwa, bez szans na edukację czy godne warunki życia. Zaledwie kilka miesięcy po święceniach założył Oratorium św. Alojzego – miejsce, które szybko stało się schronieniem dla dzieci ulicy. Zapewniał im nie tylko dach nad głową, ale także edukację i poczucie godności, dając szansę na lepszą przyszłość. Jego działalność rosła w siłę – otwierał kolegia, szkoły i placówki charytatywne, a wyjątkowe zaangażowanie przyciągało coraz więcej ludzi gotowych nieść pomoc potrzebującym. To właśnie z tej dynamicznie rozwijającej się wspólnoty wyłoniło się Małe Dzieło Boskiej Opatrzności – zgromadzenie, które miało na celu szerzenie miłości Boga przez konkretne czyny miłosierdzia.
Misja w czasach katastrof
Orione nie był człowiekiem, który zostawał na uboczu, gdy świat walił się ludziom na głowy – dosłownie i w przenośni. Gdy w 1908 r. trzęsienie ziemi pogrążyło w ruinie Mesynę, a w 1915 r. w Avezzano gruzami przysypało dziesiątki tysięcy ludzi, nie zastanawiał się ani chwili. Był na miejscu z pomocą: przenosił rannych, organizował schronienia, rozdawał jedzenie i opiekował się dziećmi, które straciły całe rodziny.
Reklama
Jego determinacja i niestrudzone poświęcenie zjednywały mu nie tylko podziw, ale także rzesze współpracowników. Nie zważał na własne bezpieczeństwo, gdy wchodził w ruiny budynków, by wyciągać ocalałych. Podczas gdy inni bali się trzęsącej się ziemi i zawalających się konstrukcji, on działał, ufając, że to Bóg prowadzi go do tych, którzy najbardziej potrzebują pomocy. Po tych kataklizmach organizował domy dziecka dla sierot, znajdował dach nad głową dla pozbawionych schronienia, a także mobilizował do dostarczania wsparcia finansowego, aby odbudować życie w zniszczonych regionach. W obliczu tragedii nie ograniczał się jedynie do doraźnej pomocy – myślał o przyszłości tych, którzy stracili wszystko. Wiedział, że dając im edukację, opiekę i miłość, ofiarowuje im nie tylko chwilową ulgę, ale również szansę na nowe życie. „To była praca dla osła – i to było moje największe marzenie” – mawiał, podkreślając, że pokorna służba jest największym zaszczytem, jaki można sobie wymarzyć.
Duchowość i dziedzictwo
Dla Orione miłość była fundamentem wszystkich działań. Nie ograniczał jej jedynie do modlitwy i teorii – przekuwał ją w czyny. Jego posługa wykraczała daleko poza tradycyjne granice kapłaństwa, ponieważ nie zamykał się w murach świątyń, lecz szukał tych, którzy najbardziej potrzebowali wsparcia. Nie bał się brudu ulic, chłodu nocy ani śmierdzących zaułków, w których leżeli chorzy i opuszczeni. Tam właśnie czuł się najbardziej potrzebny. Kiedy inni zwlekali z pomocą, on już działał. Mawiał: „Musimy zanieść Chrystusa na ulice i w serca ludzi, bo tam jest prawdziwy Kościół!”. Z niezwykłą determinacją angażował się w niesienie pomocy bezdomnym, chorym, niepełnosprawnym i dzieciom, które nie miały nikogo, kto by się o nie zatroszczył. Jego duchowość była prosta, ale głęboka – opierała się nie na skomplikowanych teologicznych traktatach, lecz na bezwarunkowym oddaniu innym. Wierzył, że najlepszym sposobem na głoszenie Ewangelii jest osobisty przykład i konkretne czyny. Swoim współbraciom nieustannie przypominał: „Niech nasza miłość będzie czynna, niech mówi przez nasze ręce i serca!”.
Jego misja obejmowała zarówno Włochy, jak i inne kraje, gdzie posyłał swoich współbraci, by nieśli pomoc najbiedniejszym. To właśnie dzięki tej niezłomnej postawie oraz niestrudzonej gotowości do działania zyskał miano „apostoła miłości”. Jego życie stało się dowodem na to, że nawet pojedyncza osoba, kierująca się miłością do Boga i bliźniego, może zmieniać świat.
Ksiądz Orione zmarł 12 marca 1940 r. w San Remo, ale jego dzieło nie umarło razem z nim. Przeciwnie – rozrosło się i nadal inspiruje kolejne pokolenia do bezinteresownej służby drugiemu człowiekowi. W 1980 r. Jan Paweł II ogłosił go błogosławionym, a w 2004 r. – świętym. Dziś Małe Dzieło Boskiej Opatrzności działa na całym świecie, niosąc nadzieję tym, którym nikt inny jej nie daje. Alojzy Orione nie był świętym na piedestale – był blisko ludzi, z rękami ubrudzonymi pracą i sercem otwartym na każdego, kto potrzebował pomocy.